Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Liceum Pedagogiczne w Zgorzelcu otwiera przed nami nieznane dotąd drzwi, a Józef Frydryk zabiera nas w podróż w czasie

Justyna Orlik
Justyna Orlik
Kilka dni temu do naszej redakcji napłynęła wiadomość od dawnego ucznia jednej ze zgorzeleckich szkół. Pan Józef Frydryk postanowił przybliżyć nam początki powstawania liceum pedagogicznego. Pojawiają się anegdoty o uczniach, nauczycielach i budowie powojennego Zgorzelca. Zapraszamy czytelników do wehikułu czasu. Prezentujemy pierwszą część tekstu, druga zostanie opublikowana niebawem.

Liceum pedagogiczne w Zgorzelcu

Po wojnie, obok odbudowy kraju z ruin, ważna była oświata. Problemem był brak nauczycieli. Okupant niemiecki, a później okupant sowiecki, w pierwszej kolejności likwidował inteligencję. W roku szkolnym 1950/51 ok. 26% nauczycieli nie posiadało kwalifikacji. Reaktywowane przedwojenne "Pedagogia" przekształcone zostały w licea pedagogiczne. Odegrały one ważną rolę w powojennej edukacji. Szczególnie na ziemiach zachodnich. W Polsce centralnej było więcej nauczycieli przedwojennych, a przede wszystkim była przedwojenna tradycja. Tam trudniej było władzy "przekabacać" świadomość młodzieży. Dla nas, mieszkających na ziemiach zachodnich, Polska to był PRL zaczynający się w roku 1944. Tradycje, zwyczaje, przypominanie Kresów Wschodnich było wkluczone. Nie kultywowano kultury, nie uczono nawet przedwojennych piosenek. Pod koniec planu 6-letniego, zwanego "planem
budowy podstaw socjalizmu", 85 % uczniów liceów pedagogicznych było pochodzenia robotniczo-chłopskiego.

Szkoła miała gloryfikować dokonania nowego systemu socjalistycznego. Władzy wydawało się, że łatwo wyedukuje i włączy przyszłych nauczycieli do budowy socjalistycznego, świeckiego państwa opartego na ideologii marksistowskiej. Nie wzięła pod uwagę, że właśnie te środowiska były mocno zakorzenione w tradycji rodzinnej. Szczególnie w Polsce centralnej. Łatwiej szło władzy na ziemiach zachodnich, gdzie w wyniku przesiedleń zerwały się więzy rodzinne, tradycje. W latach sześćdziesiątych na Dolnym Śląsku było dziesięć liceów pedagogicznych. W żadnym nie kultywowano tradycji przedwojennych, również w zgorzeleckim liceum.

Nasza buda

W naszym roczniku pięć osób było absolwentami szkoły podstawowej w Siekierczynie. Szkoły nowej, wybudowanej przez Karola Lisowskiego późniejszego Kuratora Oświaty i Wychowania w Jeleniej Górze. W tamtych czasach, niedoboru wszystkiego, jak mu się to udało? Wydawało się, że nie powinniśmy mieć kompleksów w stosunku do zgorzeleckiego liceum, a jednak. Wielki, z czerwonej cegły, gmach - tuż nad tajemniczą granicą z NRD - robił na nas, zdających egzamin wstępny, duże wrażenie. W porównaniu z powstającymi "tysiąclatkami" i blokowiskami z dużej płyty, a nawet "klockami" domków jednorodzinnych, był z innej epoki. Duża, pełnowymiarowa sala gimnastyczna (największa w mieście), w której początki stawiała późniejsza pierwszoligowa drużyna koszykówki "Turów".

Egzaminy wstępne

Na egzaminie wstępnym duża konkurencja. Pięciu uczniów na jedno miejsce. Egzamin z języka polskiego, matematyki, dyktando, przedmiot do wyboru i z przedmiotów artystycznych: muzyka, wychowanie plastyczne i jakiś test. To już nas wyróżniało wszechstronnością. Chłopców było jak na lekarstwo. Z roku na rok oswajaliśmy się z granicą, szlabanem przed mostem, wopistami i kontrolami. Z ciekawością patrzyliśmy za Nysę, na tajemnicze miasto, gdzie nikt z nas nigdy nie był. Romantyczny park nad Nysą kończył się jednak zasiekami dwóch rzędów drutów kolczastych i kilkumetrowym zaoranym pasem, co jakiś czas bronowanym, aby widoczne były ślady przekraczających granicę. Wyłaniający się nagle zza krzaków żołnierze Wojsk Ochrony Pogranicza z kałasznikowem zabraniali się zbliżać i romantyzm parku bladł.

W roku 1964 zorganizowano pierwszy wyjazd do NRD, czyli Niemiec Wschodnich, na zawody lekkoatletyczne z MKS "Osa". Zaskoczenie! Sklepy z półkami pełnymi wszystkiego. To było pierwsze nasze zwątpienie w socjalizm i dobrobyt, jaki rząd i partia zapewniała. Pierwsza refleksja. My, zwycięzcy w II Wojnie Światowej żyjemy w ubóstwie w porównaniu z tymi, którzy wojnę przegrali. Dziesięć lat później, kiedy na kilka dni wyjechałem na tak zwany Zachód (do RFN), nie miałem wątpliwości, że komuna zrobiła z nas dziadów.

Profesorowie

Profesorowie okazali się bardziej przystępni niż czerwone gmaszysko, przepastne, wysokie sale lekcyjne i wojsko na moście przez Nysę. Młodzi nauczyciele, niektórzy świeżo po studiach, na swój sposób luzacy, nam imponowali. Hubert, oprócz nauki gry na skrzypcach, mandolinie i nauki śpiewu, grał na saksie, kontrabasie i wiolonczeli. Po pracy grał w kultowym na owe czasy zespole "Piotrusie" i koncertował w NRD. To wzmacniało jego autorytet. Czasem rozpoczynał lekcję przy fortepianie. Siadał i dawał upust swym zdolnościom. Był to koncert na takim poziomie, jakby wuefista lewą ręką przez prawe ramię wrzucał piłkę do kosza.

W trzeciej klasie grono pedagogiczne powiększyło o małżeństwo z ZSRR. Stanislaw to Polak, któremu udało się wyjechać z ZSRR do Polski i był byłym siatkarzem pierwszoligowego "Dynamo Lwów". Potrafił z nami, reprezentacją szkoły, sam jeden wygrać mecz w siatkówkę... samymi serwami. To imponowało. Jego żona Tamara, Rosjanka, nie znała języka polskiego. Na pierwszej lekcji zaproponowała: "ja was będę uczyła rosyjskiego, a wy mnie polskiego". Z wielkiej "Pani Profesor" stała się szybko "jedną z nas". Skróciła dystans. Podobnie było z matematykami. "Ścięgoszka" dziewczętom sprawdzała czy tapirowały włosy, ale nie miało to przełożenia na oceny. Nie była sztucznie poważna. Zbigniew Bobak, solidarnościowiec i kresowiak, a w "nowej" Polsce senator nie był akceptowany przez wszystkich. Nie nadążaliśmy za nim, kiedy prawą ręką na tablicy wyprowadzał wzory, a lewą ścierał. Był surowy, ale uczył matematycznego myślenia, nie rachowania. I nasz wychowawca "Kołodziej", świetny polonista. Gestem, mimiką, słynnym "paluszkiem" potrafił zapanować nad klasą, skupić naszą uwagę. W jakimś sensie, w latach późniejszych "naśladował" go prof. Miodek. To była inna kadra. Na przykład w lubańskim liceum ogólnokształcącym, w pewnym sensie, obowiązywały zasady przedwojenne. Kilkoro nauczycieli z przedwojennymi manierami. Dystyngowany dyrektor, również przedwojenny i wymagający polonista. Średnia wieku znacznie wyższa niż w naszym "pedagogu". Nam imponowali "luzacy", którzy coś jeszcze sobą prezentowali, byli autorytetami.

Autor: Józef Frydryk

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bogatynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto